Vivi: francuski „łowca alpejski” polujący obecnie na rosyjskie czołgi na Ukrainie
Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy Vivi, opierał się on na kulach, wciąż dochodząc do siebie po odniesionych ranach. Był człowiekiem cichym i dostojnym, nie szukał kontaktu ze światem – jednak sama jego obecność stanowiła dla świata przesłanie.
W wieku zaledwie dwudziestu siedmiu lat Vivi zapisał się już na kartach historii 1. Międzynarodowego Legionu. Jego pierwsza próba ognia miała miejsce podczas błyskawicznej kontrofensywy w regionie Charkowa w 2022 roku. Od tego momentu on i jego brat pozostali niezłomni w swojej kompanii, nie opuszczając jej przez ponad trzy lata.
Wraz ze swoimi towarzyszami broni wyzwolił wioski w Donbasie, wywalczył okopy od wroga i pomógł wyprzeć najeźdźców z zajętych terenów. Jego droga wiodła przez okolice Kupiańska i Chersoniu, gdzie powietrze było gęste od artylerii i dronów.
Pierwszym powodem, dla którego Vivi wstąpił do Międzynarodowego Legionu, była odpowiedź na wezwanie prezydenta Zełenskiego w 2022 roku. Jednocześnie widział, co Rosjanie robią Ukraińcom – okrucieństwa, które równie dobrze mogłyby spotkać każdy inny naród europejski. Nie mógł znieść myśli, że jego własny kraj, Francja, może spotkać się z tak bezprecedensowym barbarzyństwem:
„Dla mnie Ukraina jest częścią Europy. I choć nie nazwałbym tego osobistym powołaniem, czułem, że moim obowiązkiem – jako Europejczyka – jest bronić tego narodu, który uważam za bratni. Jestem wdzięczny, że wciąż jestem młody i mam nadzieję służyć z całej siły i umiejętności, jakie posiadam, aż do dnia ostatecznego zwycięstwa”.
Przed wstąpieniem do ukraińskich sił zbrojnych Vivi służył w słynnych Chasseurs Alpins – Łowcach Alpejskich, elitarnej jednostce piechoty górskiej armii francuskiej. Cztery lata spędzone w jej szeregach ukształtowały go jako dowódcę drużyny w jednostce przeciwczołgowej. To, czego nauczył się kiedyś w Alpach, teraz wykorzystuje na stepach:
„Nauczyłem się tam podstaw pracy piechoty: jak się poruszać, zajmować pozycje, posługiwać się bronią, wykorzystywać teren, chować się i komunikować w ogniu walki. Te pozornie drobne szczegóły mogą decydować o życiu lub śmierci.
Francuska armia nauczyła mnie również konfrontować się z własnymi ograniczeniami: zrozumieć, jak daleko mogę się posunąć, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nauczyłem się, co to znaczy nieść rannego kolegę przez wiele kilometrów i nadal wracać do walki”.
Ukraina stała się jednak jego nauczycielem w inny sposób. Tutaj Vivi odkrył różnicę między teorią a rzeczywistością:
„Francuska armia nie przygotowała nas do wojny o wysokiej intensywności. Na tej ziemi musiałem uczyć się poprzez doświadczenie. Każdego roku wojna się zmienia. Staje się coraz trudniejsza. Na niebie pojawiają się drony, pojawiają się nowe techniki polowania na piechotę i musimy szybko się dostosować. To jedyny sposób, aby przetrwać – uczyć się w terenie”.
Na Ukrainie Vivi miał okazję wykorzystać swoje szkolenie przeciwczołgowe. To, co kiedyś ćwiczył podczas manewrów we francuskich Alpach, w końcu musiał zastosować w surowej rzeczywistości walki:
„Na początku wojny w 2022 roku mój brat i ja zostaliśmy przydzieleni do zespołu przeciwczołgowego.
W armii francuskiej używaliśmy wyrzutni Eryx do zwalczania celów opancerzonych, ale na Ukrainie ich nie mieliśmy. Dlatego wykonywaliśmy misje z tym, co mieliśmy: granatnikami RPG, kilkoma wyrzutniami AT-4 i torbą pełną rakiet.
Z tym ograniczonym arsenałem musieliśmy stawić czoła rosyjskim czołgom z odległości zaledwie 600 metrów. Strzelaliśmy, utrzymywaliśmy pozycje i robiliśmy wszystko, co mogliśmy, korzystając z dostępnej broni. Szczęście sprzyjało nam niejednokrotnie, ale w tych momentach przetrwanie zależało od maksymalnego wykorzystania tego, co mieliśmy”.
Niestety, powrót do zdrowia po odniesionych ranach stał się również częścią wojskowej podróży Vivi. Od momentu przybycia na Ukrainę został już dwukrotnie ranny:
„Pierwszy raz miało to miejsce w listopadzie 2022 roku. Zostałem trafiony pociskiem moździerzowym, który oderwał mi część palca. Ale to tylko palec, więc dało się to wytrzymać. Drugi raz miało to miejsce w tym roku. Wojna bardzo się zmieniła – obecnie na polu bitwy dominują drony. Rosyjski dron czekał na nas w pobliżu punktu ewakuacyjnego. Zaledwie pięć sekund po wejściu na pole uderzył.
Zostałem trafiony, ale na szczęście szybko nas ewakuowano. Jedną z rzeczy, które podziwiam w ukraińskiej armii, jest to, jak szybko opiekują się rannymi – znacznie szybciej niż Rosjanie. Czapki z głów przed Ukraińcami, którzy ryzykują własnym życiem, aby ratować nasze”.
Dla Vivi powrót do zdrowia to nie tylko czas na odpoczynek – to istotna część jego ciągłego rozwoju jako żołnierza. Czas spędzony w szpitalu tylko wzmocnił jego determinację, by nadal służyć na froncie:
„Kiedy jesteś w szpitalu, nie pogrążasz się w użalaniu się nad sobą. Myślisz: „Cholera, jestem ranny”. Ale potem rozglądasz się po sali i widzisz innych w znacznie gorszym stanie – mężczyzn bez nóg, rąk, stóp. To może być demoralizujące, ale także zmusza cię do tego, by nie zamykać się w sobie. Zdajesz sobie sprawę, że masz więcej szczęścia niż wielu innych, i to daje ci siłę, by iść dalej.
Pamiętam jednego z towarzyszy, który stracił obie stopy w wyniku ataku drona. Mimo to nadal udaje mu się zachować dobre samopoczucie. Jeśli on potrafi to zrobić, to jakie mamy wymówki? Nawet ranni musimy kontynuować. I tak właśnie robimy”.
Vivi wyznaje, że to Ukraińcy dają mu siłę, by pozostać i kontynuować walkę. Dla niego nie jest to tylko obowiązek – to zobowiązanie wobec ludzi, których życie i ojczyznę przyszedł bronić:
„Właśnie po to się zgłosiliśmy – aby stanąć w obronie Ukraińców. Nigdy nie spotkałem tak pięknych i hojnych ludzi, którzy tak ciepło mnie przyjęli. Chcę mieć szczęście żyć wśród nich i wychowywać tu również swoje dzieci”.
Z Ukrainą Vivi wiąże nie tylko swoją teraźniejszość, ale także przyszłość. Kraj ten stał się fundamentem, na którym buduje swoje życie i plany – zarówno osobiste, jak i zawodowe:
„Mam nadzieję uzyskać ukraińskie obywatelstwo, zbudować mały domek i zamieszkać w Karpatach. Marzę o równowadze między spokojnym życiem w górach a służbą w armii”.
Tak jak Ukraina dla Vivi definiowana jest przez jej mieszkańców, tak Międzynarodowy Legion definiowany jest przez więzi, które łączą go z innymi żołnierzami. Dla niego to nie tylko jednostka wojskowa – to braterstwo wykute w ogniu walki:
„Legion to przygoda – trudna, ale piękna przygoda. Ale to coś więcej. To rodzina, w której spotykasz niesamowitych ludzi, prawdziwych towarzyszy. To tutaj odkrywasz, na kogo naprawdę możesz liczyć: braci broni, którzy pozostają z tobą nawet w najgorszych sytuacjach. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w okopach, w pojazdach opancerzonych, w dołach bojowych, pod śniegiem w temperaturze minus dwudziestu stopni, czy po kolana w błocie – widzisz, kto stoi u twojego boku”.
Sama odwaga nie wystarczy. Dobry legionista powstaje dzięki przygotowaniom – gruntownemu szkoleniu, które buduje umiejętności i odporność potrzebne do przetrwania na froncie:
„Jeśli chcesz wstąpić do Legii Międzynarodowej, bądź absolutnie pewien swojej decyzji. Zrozum ryzyko i przygotuj się zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Przede wszystkim buduj swoją wytrzymałość – zdecydowanie polecam skupienie się na treningu cardio.
Równie ważne jest przygotowanie psychiczne: zapoznaj się z procedurami, realiami wojny, a jeśli masz rodzinę, przygotuj się na ciężar rozłąki. Musisz umieć się odciąć i zaakceptować możliwość poniesienia ostatecznej ofiary dla sprawy. Ostatnia rada: przynieś własny sprzęt – to nieco ułatwi ci drogę”.
Vivi jest wojownikiem z natury i nic nie przeważy nad jego powołaniem. Jego powołanie — bycie żołnierzem i przynależność do szeregów — jest siłą napędową jego niezachwianego poświęcenia:
„Legion to piechota — piechota lekka w najczystszej postaci. Jest to wymagająca profesja, ale dla mnie to świetna praca, z której jestem dumny. Po osiągnięciu ostatecznego zwycięstwa mam nadzieję nadal służyć w tej jednostce. A jeśli nie będzie to niemożliwe, dołączę do innej jednostki armii ukraińskiej”.
Tekst: Dmytro Tolkachov
Zdjęcia i wideo: Volodymyr Patola
Montaż wideo: Oleksandr Los